Ostatnie zdanie część I
Twarz Blake cała się zmoczyła i rozmyła w wilgoci. Trudno rozstrzygnąć, co ją tak oszpeciło: łzy? a może pot? W każdym razie wyglądała tak, jakby skupiała w sobie przeszłość, teraźniejszość i wszystkie te tajemnice, które na każdego z nas czekają za rogiem, choć trudno przewidzieć ich kształt. Biegła ciężko, lecz z adekwatną prędkością - sama bowiem nie wiedziała, czy ucieka przed grymasem ojca pozostawionym w domu czy pragnie raczej zgubić własną skórę i porzucić zewnętrze, które sprawia jej tak wiele przykrości. Cięła ulice w losowych punktach, omal nie powodując przy tym wypadku samochodowego. Jeden z kierowców opuścił nawet szybę, żeby mieć pewność, że jego oskarżenia są wystarczająco słyszalne i wymachiwał coś przy tym dłońmi. Ona jednak już dawno znajdowała się gdzie indziej. Blake potrafiła znikać.
Po dwudziestominutowym marszobiegu skurcz łydek dał jej się we znaki. Rozejrzała się więc rozpaczliwie, bo niezbędne jej było odpowiednie zacisze. Ludzie, wszędzie ludzie, dyszała. Dotarła do centrum, gdzie tłumy pieszych ocierały się o jej wymęczone ciało; starała się pilnować zaczerwienionej twarzy, żeby żaden z przechodniów nie zaczął dociekać, skąd jej nienaturalny stan. W ciągu siedemnastu lat życia zbyt dobrze pojęła, w jaki sposób funkcjonuje ludzka ciekawość. Współczucie? Realna potrzeba wsparcia bliźniego? Wiedziała, że one nigdy nie są źródłem zainteresowania rozkwitającego w oczach patrzących. To tylko poczucie społecznego obowiązku nakazuje człowiekowi drążyć tunele w cudzym istnieniu. A potem, wysłuchawszy czyjejś historii bez większej refleksji, ten sam człowiek wraca do prywatnej rutyny i naśladuje prześmiewczo nie swój płacz przy obiedzie, aby reszta domowników mogła pojąć szczegóły tej sensacji. Blake nie potrzebowała takiego współczucia. Doskonale rozumiała, że pomoc nie jest zbawieniem, jakie można otrzymać od kogoś. Przeciwnie - to ciężka praca w komunikacji z samą sobą. Problemy co prawda pojawiają się i rozwiązują, ale zdarza się też, że przeciągają się nieprzyjemnie, a wtedy jedynym rozwiązaniem jest Nazywanie, a ono, cóż, jest wolą Nazywającego.
autorka: Zuzanna Menard