Łabędzi śpiew II
Myślę, że wszyscy moi znajomi kochają się namiętnie i wyczyniają wszystkie te rzeczy, o których ja mogę jedynie poczytać. Widzę przecież nabrzmiałe od witalności ciała; na każdym kroku eksponują one dumę z bycia człowiekiem. W szkole czy na miejskich ulicach – nie ma to znaczenia. Ci ludzie są młodzi, a takich wszędzie jest mnóstwo i nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek miało być inaczej.
REKLAMA
Wpadłam być może w megalomanię i z przesadą wczuwam się w odgrywanie roli gawędziarza... Jestem jednak szlachetna – czemu nie miałabym się tak opiewać? Poza tym wiem, że mnie rozumiesz i nie trzeba ci tłumaczyć, co i jak. Śledzisz bacznie to, co do ciebie mówię, i to takie niesamowite, wręcz niespotykane. Rzadko się wcześniej zdarzało, żeby ktokolwiek rozumiał moje motywacje przesiane dodatkowo przez bogactwo rzeczy przeczytanych. Zwykłam zwracać się do ściany, ponieważ nie miałam nikogo, kto umiałby widzieć jak ja. A kiedy raz jedyny doszło do momentu, w którym... A zresztą. Zawsze znajdą się przeszkody, nie mamy o co walczyć; nie ma idei, w imię których warto istnieć.
Znajomi pielęgnujący cieleśnie swe związki znajdują sens w popołudniach piątkowych, tuż po zniknięciu z horyzontu rodziców. Ja w piątki zwykle przebywam sama ze sobą, i z książką też, więc moje dni się od siebie nie różnią. W zależności od okoliczności mogłabym zatem przyjąć, że moje funkcjonowanie w takim cyrku ma absolutny sens lub też – nie ma go wcale. Zależy, czy jestem przed czy po okresie. Niezłe, co? Nie wiem, czy w piramidzie Pico della Mirandoli zbliżam się ku zwierzęciu czy ku istocie boskiej. Trudno powiedzieć, choć jedna z ostatnich moich przyjaciółek zasugerowała mi, że jestem „przywalona”. Może ona wie, kim ja jestem?
Upiłam się, a tu, na zewnątrz, jest wybitnie zimno. Odwracam się wobec tego na stopie, żeby wyobrazić sobie, że przede mną gmach szkolny – w środku mnie po kilku sekundach nastaje ciepłota. Widzę obsesyjnie ciepło podczas przechadzki wzdłuż korytarzy.
Błyszczę, świecę, bawię się kolorami. Rozszczepiam się na tyle, na ile potrzebują. „Siemaaa”, „Cześć!”, „Hej!”, „Dzień dobry”; inaczej przed budynkiem, na parterze, na piętrze i półpiętrze. Za dużo wymagań jak na jeden byt absolutnie doskonały, lecz nadal się parzę, bo serio czuję, że ten ekosystem mógłby się beze mnie posypać. To iluzja, ale jakże pociągająca! I to poczucie splendoru, chwały jakiejś, ale tylko na tak długo, dopóki się mówi. Potem chcą mnie jedynie zjeść, a podczas uścisków pragną oderwać zębami kawał mięsa z przedramienia. A przecież nie jestem apetyczna, bo gdyby tak było, nie dzieliłabym świata.
Sortuję jednostki, ponieważ gdzieś mi powiedziano, że jestem mądra. Będąc także głupią, uwierzyłam. „My” i „tamci” brzmiało tak kusząco, że od tamtego czasu zdążyłam zapuścić w łóżku korzenie, przestałam czytać i pozwoliłam „tamtym” mnie wyprzedzić. Oni w ogóle mają jakby więcej książek na swoich półkach i uważam, że to smutne. Miło byłoby mieć tu ekskluzywną biblioteczkę, w której dzieła sortowałabym kolorystycznie. Byłabym durnym snobem i tak – chciałabym właśnie takiego życia. Wszyscy by myśleli, że jestem szalenie inteligentna, ponieważ na jednym ze zdjęć dostrzeżono by na półce Kunderę. Nie przeczytałam go co prawda, ale kto o tym wie? Z pewnością byłabym dzięki niemu lepszym człowiekiem. Może nawet nie byłabym tak żałosna.
Gospodyni rautu zapukała w okno, żeby mnie przywołać. Gestem ręki wskazałam, że zaraz do niej przyjdę, tylko skończę papierosa. Palę jeden za drugim, mając nadzieję na to, że paczka nigdy się nie wyczerpie. Po powrocie do środka już nigdy nie będzie tak samo, a mnie nie uda się dokończyć prywatnej improwizacji. Za oknem balkonowym trwa bowiem impreza, a mnie średnio się widzi wtłaczać w te kręgi na nowo. Zmęczyłam się. Ludzie często tego nie rozumieją.
Alkohol daje mi siłę bycia niewidzialną; mogę zespolić się z najmniejszą rzeczą znajdującą się w pobliżu. Obserwator – tym jestem, kiedy piję.
A potem o was śpiewam.
Autorka: Zuzanna Menard
Znajomi pielęgnujący cieleśnie swe związki znajdują sens w popołudniach piątkowych, tuż po zniknięciu z horyzontu rodziców. Ja w piątki zwykle przebywam sama ze sobą, i z książką też, więc moje dni się od siebie nie różnią. W zależności od okoliczności mogłabym zatem przyjąć, że moje funkcjonowanie w takim cyrku ma absolutny sens lub też – nie ma go wcale. Zależy, czy jestem przed czy po okresie. Niezłe, co? Nie wiem, czy w piramidzie Pico della Mirandoli zbliżam się ku zwierzęciu czy ku istocie boskiej. Trudno powiedzieć, choć jedna z ostatnich moich przyjaciółek zasugerowała mi, że jestem „przywalona”. Może ona wie, kim ja jestem?
Upiłam się, a tu, na zewnątrz, jest wybitnie zimno. Odwracam się wobec tego na stopie, żeby wyobrazić sobie, że przede mną gmach szkolny – w środku mnie po kilku sekundach nastaje ciepłota. Widzę obsesyjnie ciepło podczas przechadzki wzdłuż korytarzy.
Błyszczę, świecę, bawię się kolorami. Rozszczepiam się na tyle, na ile potrzebują. „Siemaaa”, „Cześć!”, „Hej!”, „Dzień dobry”; inaczej przed budynkiem, na parterze, na piętrze i półpiętrze. Za dużo wymagań jak na jeden byt absolutnie doskonały, lecz nadal się parzę, bo serio czuję, że ten ekosystem mógłby się beze mnie posypać. To iluzja, ale jakże pociągająca! I to poczucie splendoru, chwały jakiejś, ale tylko na tak długo, dopóki się mówi. Potem chcą mnie jedynie zjeść, a podczas uścisków pragną oderwać zębami kawał mięsa z przedramienia. A przecież nie jestem apetyczna, bo gdyby tak było, nie dzieliłabym świata.
Sortuję jednostki, ponieważ gdzieś mi powiedziano, że jestem mądra. Będąc także głupią, uwierzyłam. „My” i „tamci” brzmiało tak kusząco, że od tamtego czasu zdążyłam zapuścić w łóżku korzenie, przestałam czytać i pozwoliłam „tamtym” mnie wyprzedzić. Oni w ogóle mają jakby więcej książek na swoich półkach i uważam, że to smutne. Miło byłoby mieć tu ekskluzywną biblioteczkę, w której dzieła sortowałabym kolorystycznie. Byłabym durnym snobem i tak – chciałabym właśnie takiego życia. Wszyscy by myśleli, że jestem szalenie inteligentna, ponieważ na jednym ze zdjęć dostrzeżono by na półce Kunderę. Nie przeczytałam go co prawda, ale kto o tym wie? Z pewnością byłabym dzięki niemu lepszym człowiekiem. Może nawet nie byłabym tak żałosna.
Gospodyni rautu zapukała w okno, żeby mnie przywołać. Gestem ręki wskazałam, że zaraz do niej przyjdę, tylko skończę papierosa. Palę jeden za drugim, mając nadzieję na to, że paczka nigdy się nie wyczerpie. Po powrocie do środka już nigdy nie będzie tak samo, a mnie nie uda się dokończyć prywatnej improwizacji. Za oknem balkonowym trwa bowiem impreza, a mnie średnio się widzi wtłaczać w te kręgi na nowo. Zmęczyłam się. Ludzie często tego nie rozumieją.
Alkohol daje mi siłę bycia niewidzialną; mogę zespolić się z najmniejszą rzeczą znajdującą się w pobliżu. Obserwator – tym jestem, kiedy piję.
A potem o was śpiewam.
Autorka: Zuzanna Menard
PRZECZYTAJ JESZCZE